SZPITAL - miejsce o nie najlepszej konotacji , a jednak...
Szczęśliwie nie mam wielu szpitalnych doświadczeń. Jedyny mój dłuższy pobyt w szpitalu miał miejsce 29 lat temu. Tuż przed wakacjami, w siódmej klasie spędziłam ok. 10. dni na oddziale ortopedyczno- chirurgicznym po operacji nogi. Zwolnienie ze szkoły- calusieńki czerwiec wolny- aż do września! Byłam najmłodszą pacjentką w sali, którą w znakomitej większości "zamieszkiwały" starsze panie po operacjach stawów biodrowych. Do dziś pamiętam słowa mojej sąsiadki z lewej strony, która słysząc nocą skrzypiące drzwi, szeptała: " O! Kostucha po mnie przyszła!" . Odwiedzała mnie moja klasa, robiąc niezłe zamieszanie - było wesoło! Personel medyczny zajmował się mną bardzo troskliwie, zwłaszcza pewien przystojny, młody sanitariusz, odpracowujący wojsko( takie czasy...), którego twarz była pierwszą, którą ujrzałam, ocknąwszy się po narkozie. Sanitariusz ów bowiem wykonywał jeden ze swoich obowiązków- zwilżał mi wargi gazikiem ... czasem tez podawał basen... Pierworodną rodziłam w 92. roku w prywatnej klinice, bo tylko tak mogłam "rodzić po ludzku"- po dwóch dobach wyszłam do domu, podobnie po urodzeniu Nastoletniej w 99- tym, już w szpitalu im. Orłowskiego- też się nie narezydowałam. Podczas tej (ostatniej- bliźniaczej ciąży) w szpitalu na ul. Madalińskiego spędziłam cztery dni- opisałam ten pobyt w poście pt. "Zapuszkowana ciężarówka"- też było całkiem przyjemnie- wszystko zależy od nastawienia no i od tego nieszczęsnego... czynnika ludzkiego...
Dopiero teraz , po urodzeniu Bliźniaków przyszło mi posiedzieć ...13 dni... Zaraz po narodzinach chłopców nie wiedziałam jak długo. Nastawiałam się nawet na miesiąc. Przyjęłam, że tak musi być, po prostu. Chłopcy urodzili się w 35.t.c. Franio ważył mniej niż dwa kilo, byli zdrowi, wymagali jednak podgrzewania i "podtuczenia" w otwartym inkubatorze. Potrzebowali tylko czasu- tak mówiła ich lekarka. U mnie (zdrowotnie) wszystko było ok- po trzech ,czterech dobach mogłam teoretycznie iść do domu. Jednak nie miałam pojęcia ile potrwa nasz pobyt w szpitalu. Nawet nie pytałam - po co się rozczarowywać. Czułam się zaopiekowana; czułam, że zaopiekowane są też moje dzieci- czekałam więc cierpliwie i karnie stosowałam się do zaleceń. Od pierwszych chwil po ocknięciu się zaczęłam ściągać pokarm. Początkowo tylko kropelki "siary", ale metodycznie coraz więcej. Zacięłam się- CEL NR 1- moje dzieci nie mogą być sztucznie karmione! Dostawały pokarm w strzykawce. Po dobie karmienia piersią okazało się, że jest to dla nich zbyt wielki wysiłek i muszą wrócić do strzykawki a nawet sondy. Trudno. A więc ściąganie. Doba nieco się skracała. Odciąganie mleka i wszystkie czynności z tym związane zajmują więcej czasu niż samo karmienie, zwłaszcza, że uczestniczyłam w nim, przewijałam, " kangurowałam" (trzymanie dziecka na rękach przy brzuchu( jak w brzuchu, zaraz po jedzeniu) - tak co trzy godziny , w nocy oczywiście też. Niewiele czasu zostawało na sen i odpoczynek. W każdym takim trzygodzinnym secie- godzina,czasem mniej. Trzeba jeszcze zjeść, wykąpać się, przyjąć odwiedzających... Ograniczyłam więc wizyty i telefony do minimum. Opieka na oddziale wcześniaków była tak znakomita i Panie Pielęgniarki tak oddane i miłe, że mogłam spędzać tam mniej czasu, ale nie wyobrażałam sobie by mogło być inaczej. Codziennie po południu przychodził mąż i kangurował godzinę, czasem dłużej. Ja wtedy "łapałam" oddech, choć częściej kangurowaliśmy razem po to, by pobyć ze sobą we czwórkę- wszystko to oczywiście TAM- U WCZEŚNIAKÓW- bo dzieci były cały czas pod opieką oddziału- monitorowane i grzane.
foto Małgorzata Lewińska
otwarty inkubator- pierwsze łóżeczko Antosia i Frania
CEL NR 2 - Nie załamywać się, mimo potwornego zmęczenia i lokalizacji.
CEL NR 3 - Przystosować się i efektywnie zorganizować. To w szpitalu, który już sam narzuca określony rytm dnia nie jest trudne, ale ta monotonia działa lekko depresyjnie. I tu jest właśnie miejsce na ten mityczny CZYNNIK LUDZKI...
Rzecz pozornie prosta... Szpital to ludzie . Wszędzie. Różni i w różnym charakterze. Po poprzednich dwóch porodach byłam sama z dzieckiem w sali, tym razem wprost przeciwnie- bez dziecka ( dzieci ), a z innymi kobietami. Mam farta - trafiłam na fajne dziewczyny! Tym razem ja przejęłam rolę rezydentki- weteranki ("Zapuszkowana ciężarówka"). Zżyłam się z moimi współlokatorami- mamami i ich dziećmi- Iwoną i Kacperkiem , Anią i Tosią, Elą i Jasiem, Moniką i Kacperkiem, Anią i Igorkiem, Asią i Tymkiem, no i sensacją szpitala- Anią i TROJACZKAMI- Oliwką, Lilianą i Malwiną- wybaczcie, jeśli kogoś pominęłam lub przekręciłam. Tak się złożyło, że poza Asią wszystkie moje koleżanki były pierworódkami, więc dzieliłam się moimi doświadczeniami , otrzymując wsparcie jako ta dochodząca, a ściślej latająca z mlekiem matka. Przez te prawie dwa tygodnie poznawałam też mamy z oddziału noworodków i wcześniaków i POKOJU LAKTACYJNEGO, który zainspirował mnie artystycznie, ale o tym kiedy indziej...Tyle ile matek tyle obaw, wątpliwości, lęków, smutków i radości. Przede wszystkim postaw. Tak wiele zależy od nastawienia, powiedziałabym, że nawet prawie wszystko...Panicznie przerażone matki budzą niepokój i płacz w dzieciach, czasem ten stres wspomagają babcie- matki i teściowe, którym młode niepewne mamy nie umieją wyznaczyć granic. Patrzę z dzisiejszej perspektywy - doświadczonej i "późnej" mamy i tej odległej -debiutantki, mnie- 21-letniej te 22 lata temu. Nie wiem skąd miałam tyle intuicji!? Szczęśliwie takie mamy też spotkałam podczas mojej szpitalnej podróży. Spokojne, pewne siebie, ale bez brawury- skupione i słuchające....NASZYCH WSPANIAŁYCH POŁOŻNYCH...- czynnik ludzki się kłania. Jak się okazuje można tak zorganizować pracę i zespół w szpitalu, żeby potem ktoś tak napisał- po prostu szczerze. Chciałabym tu wymienić wszystkie Panie, opiekujące się nami- Edytę, Kasię, Anię, Basię i te , których imion nie pamiętam... ZESPÓŁ GINEKOLOGÓW, MŁODYCH LEKAREK I LEKARZY- uśmiechniętych, dowcipnych, kompetentnych - tez można...TO CZYNNIK LUDZKI W NASZEJ SŁUŻBIE ZDROWIA! Zdarzają się też DOBRE WRÓŻKI, takie jak Beata Sztyber-cudowna....położna-naukowiec- konsultant laktacyjny. Uśmiechnięta zaglądała do naszego pokoju i wyczarowywała... MLEKO....!... Magiczne słowo, o którego kroplę zrozpaczone matki dzień w dzień toczyły walkę z własnymi piersiami. Z ogromną wiedzą i empatią Pani Beata uczyła dziewczyny jak karmić, po co, dlaczego, dosłownie "wyczarowywała" pokarm. Chłonęłam tę wiedzę, mimo doświadczenia w tej materii z zachwytem dla jej ogromu i ...ludzkiego czynnika, a nawet nadludzkiego. To nie miała być laurka dla polskiej służby zdrowia. To się zwyczajnie zdarza i dużo przyjemniej jest mi pisać o pozytywnych zjawiskach niż po polsku...narzekać...Karmienie to temat, wokół
którego toczy się życie na oddziale położniczym . Najważniejsze, żeby było naturalne. Szpital na Żelaznej dokłada wszelkich starań, by dzieci karmione były naturalnie. To jest temat - rzeka i baaardzo ważny ...
takie tablice wiszą w szpitalu w wielu miejscach, po lewej skład kobiecego mleka ,
po prawej- sztucznej mieszanki... proporcje mówią same za siebie!
"Piękno położnictwa polega na tym , że nie ma w nim miejsca na rutynę. Jeśli ona się tam wkrada to koniec .Każda ciąża jest inna..." - To słowa MOJEJ WIELKIEJ DOBREJ WRÓŻKI- Pani profesor Ewy Dmoch-Gajzlerskiej, wspaniałego człowieka, mądrego lekarza, wykładowcy i osoby o ogromnej intuicji. Dzięki tej mądrości wszystko dobrze się skończyło...Strach pomyśleć, co by było, gdyby Pani profesor nie obstawała tak mocno przy tym, bym została ( w piątek, 28.02) w szpitalu, mimo, że teoretycznie mogłam iść do domu- intuicja, doświadczenie , wiedza? Wszystko naraz i jeszcze więcej - po prostu czynnik ludzki. CZYNNIK LUDZKI- To określenie brzmi tak "nieludzko", formalnie, technicznie, okropnie, a jest tak niezbędne do życia, a szczególnie w rzeczywistości medycznej.
Jedną z rzeczy, która wzrusza mnie do łez jest...talent. Talent można mieć do wszystkiego- do muzyki, medycyny, matematyki. Najpiękniej, gdy talent mamy do własnej pracy. Talent do wykonywania jej z sercem. Ryczałam jak bóbr żegnając się z Najcudowniejszymi Pierwszymi Nianiami moich synów- pielęgniarkami z Oddziału Wcześniaków i Patologii Noworodka im. WOŚP - RYCZAŁAM POWALONA TALENTEM DO TEGO CO ROBIĄ. Z miłością do dzieci razem z zespołem oddanych pediatrów, neonatologów ratują wcześniaki i noworodki wymagające specjalnej opieki. Na szczęście moje Bliźniaki nie były aż tak potrzebujące, ale odczułam tę troskę i widziałam też względem innych dzieci. Spotkałam otwartych, nierutynowych pediatrów, zaangażowanych. Dr Adamska, zastępca ordynatora, opiekująca się moimi chłopcami i inni lekarze byli absolutnie do dyspozycji rodziców. Byli dla pacjentów! Świetnie, mądrze i co tak ważne pogodnie komunikowali się z nami- rodzicami Te wspaniałe osoby są dowodem na to, że jest to praca dla ludzi z powołaniem i że tacy istnieją naprawdę- w naszych szpitalach! Dzięki tej niezbędnej witaminie- CZŁOWIECZEŃSTWU!
dziękuję